rozpęd

Miejsca, w które wraca się jak do domu, chociaż – o ile zawodna pamięć się nie myli – nie byłam wtedy specjalnie szczęśliwa (co to właściwie znaczy). Południowe słońce, jagody, stajnia jednorożców (nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze tak mówi, mnie się tak myśli).

I powrót do domu, w zmęczonym, zmęczonym ciele, z głową trochę w chmurach, a przede mną, przed nami sierpień wywrócony, bo wszystko będzie inaczej, z priorytetami włącznie; małe ćwiczenie na całość życia, od pierwszego budzika do ostatniego „jeszcze chwilę” nad książką czy edytorem tekstu.

Ciekawi mnie trochę, kim będę za tych trzydzieści z hakiem dni, bo to największa zmiana od czasów decyzji, że będziemy kompulsywnie chodzić do teatru (sic!). Przenieść środek ciężkości ze świata na siebie i się nie przewrócić; w miarę możliwości nabrać wiatru w żagle.