On śpi. Opieram lewe kolano o jego bok. Ręce położył nad głowa, oddycha spokojnie. Właczyłam po cichu Valse d’Amelie, cały tydzień zapieprzania jak mała mróweczka, tu, tam siam, a i on nie inaczej.
Zjedliśmy owsiane ciasteczka, napiliśmy się piwa.
Mogłabym nic, tylko na niego patrzeć, jak śpi i słuchać, jak oddycha. Potem o tym pisać, opowiadać przesiane przez ten oddech historie z odległych czasów i dalekich miejsc, albo takie całkiem bliskie, jednak dziwnie obce, przez co konieczne do opowiedzenia.
Dźwięk dotyku, kiedy przesuwam ręka po skórze.
Zjadłabym Cię, mówię,
Ty antropofażko. Antropoważko, odpowiada.