Więc zarzucam uzależniającego Papillona Editorsów, chwytam w prawą dłoń przekręcony kubek, dostany na 20 urodziny od kolegów z akademika, zaciskam zęby, opatulam się szczelniej kołdrą i daję sobie na wstrzymanie.
Ania powiedziała, że jest zdziwiona, że nigdy tak nie robię przecież, że olewam świat. (Ha ha, zapytaj któregoś z moich byłych przyjaciół.)
Poczułam się tym lepiej z tą dzisiejszą nieobecnością na zajęciach.
Prawdę mówiąc, mam po trosze dość moich niedoróbek w tym trybie życia i potrzebuję takiego przedpołudnia jak dziś. Żeby leżeć w łóżku przy uchylonym oknie, słuchać nie smętów, wstawać, robić rzeczy jedna po drugiej, pierdolić wszystko, co nie jest zmywaniem naczyń i układać idealny plan na ogarnięcie tego tygodnia i pięciu zaległych. Plan idealny, bo wykonalny.
Reset, reset, reset.